„Nieważne czy w bogactwie, czy w ubóstwie" – byle z Bogiem.
Zaktualizowano: 4 cze

O sensie pokuty, wychowaniu w wartościach, chrześcijańskiej Polsce i Ukrainie oraz o tym, czy da się wygrać tę wojnę samym orężem. Rozmowa z Walerią – Ukrainką mieszkającą w Polsce - żoną, matką i od kilku lat – katoliczką.
Jak długo jesteś w Polsce?
Około 10 lat.
Dlaczego zdecydowałaś się tu zostać?
Nie było takiej decyzji. Po prostu się zakochałam, założyliśmy rodzinę. Mąż jest Polakiem, Polska mi się podobała i już nie zależało mi, by wrócić.
Czym jest dla Ciebie Polska?
Tak naprawdę o Polsce za dużo nie wiedziałam zanim nie poznałam męża, który powoli odsłaniał mi piękno tego kraju. Teraz mogę powiedzieć, że widzę Polskę jako kraj, który swoje tradycje i obyczaje zawdzięcza pielęgnowaniu daru, którym był Chrzest Polski. To jest jakby Kopernikańskie Słońce Polski, wokół którego wszystko inne się kręciło i rozwijało. Tak to odbieram. Polska jest też dla mnie krajem, w którym czuję się w miarę bezpiecznie jeżeli chodzi o wychowanie dzieci. Czuję również, że chciałabym pielęgnować polskie zwyczaje w rodzinie i dbać o Polskę na tyle, na ile zwykły obywatel może to zrobić.
Czym Polak różni się od Ukraińca? Czy zauważasz jakieś znaczne różnice kulturowe, mentalne?
Wydaje mi się, że Polacy dzięki ukorzenionemu chrześcijaństwu w głębi serca odczuwają, że sens ich istnienia leży w prowadzeniu życia uczciwego, uczynnego. Choć, wiadomo, promocja tylko „używania życia” dotyka ludzi także tutaj. Ukrainiec, natomiast, wydaje mi się być trochę zagubionym, jakby właśnie nie miał jasno określonego celu. Teraz, oczywiście, pod wpływem ostatnich ciężkich wydarzeń ludzie żyją nadzieją zwycięstwa… A jak wygramy, to dalej trzeba będzie żyć, załatwiać sprawy codzienne. Z drugiej strony, ci Polacy, co odwracają się od zasad życia chrześcijańskiego wydają mi się być bardziej świadomi od czego się odwracają, aniżeli Ukraińcy, którzy nie do końca są tego świadomi. A jak wiemy z Ewangelii, komu więcej dane od tego więcej wymagać się będzie. Też myślę, że Polsce dużo dała katolicka etyka życia i pracy, co skutkuje uczciwością w sprawach biznesowych i myślę, że Polska, jeżeli będzie w tym wytrwała, to wyjdzie z niejednego kryzysu światowego, co zresztą widać i teraz. Może przesadzam, ale wydaje mi się, że tak to wygląda na tle innych krajów po kryzysie pandemii. W Ukrainie, niestety, nie było takich nauk katolickich. Bardzo się cieszę, że nasze kraje sąsiadują ze sobą i Ukraina ma jeszcze Polskę poza innymi krajami unijnymi – w których życie oddaliło się od cywilizacji chrześcijańskiej. Ten ogromny napływ uchodźców wojennych myślę, że dobrze odbije się na naszych relacjach. Widziałam, jak Polacy byli ogromnie poruszeni naszym cierpieniem i z sercem przyjmowali pod swój dach. To było naprawdę wzruszające...
Co sprawiało Ci trudność w zaadaptowaniu się?
W zasadzie, to nie miałam dużych trudności. Chwile się potęskniło, ale potem życie się toczyło dynamicznie, jak to na studiach. W adaptacji pomógł mi roczny kurs języka polskiego jeszcze w Ukrainie. Pani nauczyciel potrafiła nas zauroczyć nie tylko językiem, ale i kulturą polską. Także teraz jestem w nim wręcz zakochana, jest tyle pięknych słów, które w rosyjskim czy w ukraińskim są prawie nieużywane.
Jesteś bardzo religijną osobą. Kilka lat temu zdecydowałaś się konwertować na katolicyzm. Czy możesz coś o tym opowiedzieć?
Choć byłam ochrzczona w Cerkwi Prawosławnej, to w mojej rodzinie, jak i w większości innych, nie praktykowano wiary. Wyjątek stanowili babcia i wujek, którzy w pewnym momencie życia się nawrócili. Owocem ich nawrócenia było wtajemniczenie mnie w niewielkim stopniu w chrześcijaństwo. A więc jakaś świadomość tego, że Bóg jest - była. Ale gdzie i jaki – tego nie rozumiałam. Wszystko się zaczęło zmieniać tu, w Polsce, gdy na korepetycjach z rosyjskiego omawiałyśmy wiele tematów. Zobaczyłam, że ta dziewczyna jest rzetelna, pracowita, sumienna, uczynna, twardo stojąca na straży wartości chrześcijańskich i żywo przeżywająca swoją wiarę, jej się nie wstydzi, ale i nie narzuca. Wtedy chyba się otworzyło okno w moim sercu, że to może być to, za czym tęsknię. Ktoś prawdziwy, żywy i aż do oddania siebie kochający - Jezus Chrystus. Ale nie było to takie jeszcze świadome. Dopiero gdy trwoga to do Boga, jak to się mówi. Po okresie własnego cierpienia i bezsilności nic mi nie zostało, jak uciec się do Boga w kościele katolickim - do Jezusa Chrystusa. I po czasie zrozumiałam, że prośba była wtedy wysłuchana w szybkim czasie. Później już zaczęłam rozumieć, że Bóg, chociaż czasem wysłuchuje naszych próśb - to jednak pragnie naszego nawrócenia - czyli całkowitego odwrócenia się od zła ku dobru, którym jest właśnie Bóg, który jest Miłością. I do tego chce nas prowadzić. Tylko w Nim znajdziemy szczęście i pokój. Twoja mama również była prawosławną, wiec miałam okazję rozmawiać z kimś z podobnego świata, kto ma porównanie tych dwóch kościołów – prawosławnego i katolickiego. Odkryłam też, że tu w kościele katolickim do mnie lepiej dociera sens Ewangelii. To wszystko miało być przypieczętowane rozwojem i utwierdzeniem wiary męża, który, uważam, że jest rozsądnym człowiekiem i nie wierzy w byle co. A jak mężczyzna wierzy to już naprawdę poważne;) To wszystko i wiele innych doświadczeń Bożego działania złożyło się na to by dokonać konwersji.
O ile wiem, bardzo dużo czytasz – właściwie to „siedzisz po uszy” w książkach katolickich. Większość moich znajomych zaczytuje się w samouczkach typu – „Jak zmienić swoje życie w ciągu 70 dni?” – a Ty wybierasz lektury o mistykach i świętych. Czego w nich szukasz?
Tak, bardzo mnie pociągają życiorysy świętych. Zastanawiam się gdy czytam o nich, jak oni potrafili kochać, być pogodnymi, pełnymi nadziei i radości ludźmi. Zastanawiam się, jak potrafili znosić cierpienia i zniewagi nie poddając się rozpaczy… Dochodzi do mnie że swoją siłę czerpali Bogu, który jest źródłem życia. Na przykład, przypomina mi się scena z życia Matki Teresy z Kalkuty, która z innymi siostrami, mając przecież ogrom pracy z biedakami, mimo wszystko spędzała codziennie minimum godzinę na Adoracji Najświętszego Sakramentu. Dzięki temu liczba powołań wśród sióstr gwałtownie wzrastała. Teraz głownie skupiam się na pracy nad własnym charakterem, nawykami, postrzeganiem bliskich i siebie, korzystając z książek bardziej praktycznych. Chodzi o to, że wiara bez uczynków jest martwa. Nie wystarczy samo czytanie, potrzebna jest konkretna praca.
Nie będę Cię pytać, czy Bóg istnieje. Ale chciałabym Cię zapytać, czy można „poczuć” Bożą obecność?
Od jakiegoś czasu bardzo zachwycam się pięknem natury i ładu, jaki w niej jest ukryty. Widzę w tym czyjąś miłość stwórczą i hojność. To jest dla mnie taki najbardziej oczywisty sposób dostrzeżenia Bożej obecności. Zresztą mój mąż, który bardzo się interesuje fizyką i astronomią mówi, że nawet astronomowie zadziwiają się nad tym, jak Wszechświat ciągle się rozszerza i też widzą w tym nieustanne dzieło Boga. Jak mówi św. Jan Paweł II w swojej encyklice „Fides et ratio” – „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Sam Bóg zaszczepił w ludzkim sercu pragnienie poznania prawdy, którego ostatecznym celem jest poznanie Jego samego, aby człowiek — poznając Go i miłując — mógł dotrzeć także do pełnej prawdy o sobie”.
Inny przykład, to myślę że obecność Boża objawia się w działaniu Ducha Świętego: w pocieszaniu nas, nadziei, radości, a czasem i w żalu za zło, które popełniamy – to też jest przecież dla nas dobre. Panuje wśród ludzi także na Ukrainie takie myślenie, że nie trzeba żałować za błędy przeszłości, po co się zadręczać. A jak my się poprawimy, jeżeli nie żałujemy?... Chodzi też o to, by do tego podejść konstruktywnie. Czasem też trudne wydarzenia się tak układają, że wyraźnie widać, że to było dla naszego dobra. Czasem zastanawiamy się dlaczego tak ciężko nam idzie wychowanie własnych dzieci, przecież mamy najlepsze poglądy na życie, a potem się okazuje że zaczynamy rozumieć własnych rodziców na których obrażaliśmy się wiele lat za błędy ich przeszłości. I przychodzi przebaczenie. Myślę, że Bóg poprzez wydarzenia naszego życia chce z nas wydobyć wszystko, co najlepsze – właśnie przebaczenie, pokorę w patrzeniu na słabości innych i własne, ufność, że nie jesteśmy wszechmocni i mamy polegać na Nim, miłosierdzie…
A czasem o to trzeba poprosić, by Bóg nam się dał nie tylko poczuć, ale się poznać i pokochać. Trzeba tylko mieć serce szczere i pokorne. Czyż Ten, który wciąż daje życie wszystkiemu – każdej mrówce, pisklęciu, kwiatku – czyż nie zatroszczy się o nas, których obdarzył zdolnością kochania i przebaczania? Niektórzy dają świadectwo, że Matka Boża daje się poczuć przez intensywny zapach róż, ktoś mówi o śnie w którym widział siebie w niebie i doświadcza niepojętej radości, dla której wszystko się chce oddać, by tam zostać. Świadectw ludzi zwykłych ludzi jest cała masa, tylko to wszystko nie przebija się w media głównego nurtu, wydaje się, że jest „uciszane".
Czy da się w dzisiejszych czasach prowadzić rodzinę według wzorca katolickiego? O ile wiem, bardzo się staracie, aby Wasze dzieci miały dobry przykład w domu, modlicie się razem na różańcu, chcecie, aby spotykały się z wartościowymi ludźmi…
Tak, na różańcu staramy się modlić i uczestniczyć w życiu kościoła na miarę naszych możliwości. Jesteśmy też we wspólnocie Domowego Kościoła, w którym poznaliśmy bardzo dobre i kochające się rodziny, z których można brać przykład. Ogromną wartość dają wspólnoty kościoła – człowiek przecież ciągle potrzebuje wsparcia i umocnienia. Jeżeli chodzi o dobry przykład w domu, to z tym bywa różnie… nie od razu stajemy się świętymi, ale warto dążyć do tego, by kochać jak najlepiej bo na tym polega świętość… W tym nam pomagają sakramenty i własna praca nad sobą. Jeżeli ktoś ma już dobre zaplecze wychowawcze z domu rodzinnego pełnego wiary i miłości, to jest mu łatwiej to kontynuować. A jak nie – to praca nad sobą i miłosierdzie Boże.
Na jakich ludzi chciałabyś wychować swoje dzieci? Co jest dla Ciebie w tej kwestii najważniejsze – ich umiejętności, dobry zawód, siła przebicia, czy może jednak coś innego?
Najważniejsze dla mnie jest to, by wychować dzieci na ludzi szanujących się nawzajem, by umiały dokonywać z Bożą pomocą mądrych wyborów życiowych, by pielęgnowały dary Boże, jakim jest Chrzest, talenty, osoby bliskie, kraj, w którym żyją. Generalnie – by starali się żyć zgodnie z Bożymi przykazaniami z własnego przekonania. Nieważne czy w bogactwie, czy w ubóstwie.
Za naszą wschodnią granicą toczy się wojna. Są dwa wyjścia – Ukraina wygra albo przegra. Z całego serca życzymy jej zwycięstwa. Powiedziałaś swojego czasu, jeszcze przed wybuchem wojny, że w Ukrainie mocno postąpił proces laicyzacji. Uważasz, że Ukraina może być silna bez Boga?
Okres pokoju po roku 1991 (i przed, tak naprawdę, bo w latach komuny nie przypominam sobie, by ktoś był niezadowolony z tamtego okresu), mam wrażenie że uśpił naszą czujność na to, co najważniejsze. Człowiek szukał wygód, dóbr materialnych, rozrywek… myślał, że Bóg jest mu niepotrzebny. A tu się okazuje, że czasami jesteśmy bezradni i tylko Boża pomoc może nas wyzwolić z rąk oprawców. Niektórzy myślą, że pokój nastanie gdy jedni pokonają drugich. Ale przecież nie do końca tak jest. Po jednym dyktatorze może przyjść drugi. Wydaje mi się że największe zmiany na dobre i na złe w świecie zaczynają się w ludzkich sercach. Ktoś musi się zatrzymać, ktoś musi się odważyć w Rosji powiedzieć nie. Pod niebezpieczeństwem śmierci, więzienia, tortur… Ktoś na górze i na dole musi się odmienić. To jest trudne. I w tym różni się armia Chrystusa od zwykłej, że walczy o dobroć w człowieku. Po to są kapłani, siostry zakonne i misjonarze. Tak samo jest z Ukrainą, choć zależna od decyzji Zachodu i Rosji, to może w przyszłości kształtować sumienie narodu, które by dawało życie, a nie śmierć. Które by szukało, jak pomóc kobiecie w ciąży, a nie oferować aborcję. Które by dbało o prorodzinną edukację dzieci. Które by promowało wstrzemięźliwość, a nie rozwiązłość na ekranach i w gazetach. Które by dbało o każdego swego obywatela i nie pozwalało rodzić dzieci na zamówienie, kiedy z nimi nie wiadomo co dalej się stanie i w jakie ręce trafią. Dzieci przecież są najbardziej niewinne i dlatego powinno się objąć największą troską. Są też przyszłością narodu. Myślę, że ten, kto czyta Pismo Święte zrozumie, że Bóg chętnie pomaga narodom, które starają się żyć Jego przykazaniami. Trzeba nie tylko prosić, ale i pokutować. W historii Polski było przecież kilka cudownych zdarzeń, na przykład „Cud nad Wisłą” 1920r. Przecież ludzie w Polsce wtedy masowo pokutowali i modlili się! Jeżeli będziemy zwracać się do Boga z całym sercem i wolą, i nie ulegniemy zgubnej nienawiści to na pewno Bóg okaże nam miłosierdzie w sobie wiadomy sposób.
Jaka by była Waleria, gdyby nie przeżyła osobistego nawrócenia?
Myślę, że gdyby nie świadectwo życia Twoje i innych ludzi to tego nawrócenia mogłoby nie być. Prawdopodobnie bym pogubiła się w relacjach ludźmi… Teraz mam cel i jasno określone zadania w moim powołaniu. Jestem szczęśliwa, że mogę przyjmować Boga w Eucharystii, poznawać Kogoś, Kto mnie z miłości stworzył.
Czy bycie katoliczką dało Ci szczęście?
Myślę, że odnalazłam sens i cel swojego istnienia. Czuję się szczęśliwa i wdzięczna za to, że mogę żyć w Kościele Katolickim.
Dziękuję za rozmowę.