top of page

Wulgaryzmy dawniej i dzisiaj


Po rozbiorach Polska na 123 lata zniknęła z mapy świata. Odrodziła się jednak z dwóch powodów – bo nasi przodkowie przekazywali w spuściźnie kolejnym pokoleniom piękno języka polskiego i tradycję. Do języka polskiego podchodzono dawniej inaczej niż dzisiaj. W jaki sposób przeklinali nasi przodkowie (o ile w ogóle przeklinali), a jakimi „smaczkami” posługiwali się, na przykład, w gwarze warszawskiej?


Jedno jest pewne – Polacy klną jak szewcy. Jednych to bawi, innych gorszy. Faktem jest, że dzisiejszy język wyrażania emocji stał się dużo bardziej prymitywny niż w epoce wielkich poetów. Dziś neologizmy i przecinki tworzy się przeważnie ze zlepków ulubionych wulgaryzmów. A takich, według, prof. Bralczyka, jest pięć. Nie będziemy ich tu wymieniać.


Wulgaryzmy, jak się okazuje, istniały w języku polskim od wieków. Inaczej przeklinała szlachta, inaczej chłopi. Ci ostatni raczej rzucali coś w rodzaju klątwy – zatrzęsienie kreatywności, jeśli chodzi o bogactwo słownictwa chłopów ukazał Władysław Reymont, który bardzo wiernie odtworzył język wsi XIX wieku. Określenia, na które można natrafić to, na przykład "psiajucha", "kiep" (głupek) czy "Przebóg".


Różnica pomiędzy dawniej a dziś polegała na tym, że w obecnym czasie „ruganie się” jest formą lansu, a zwracanie uwagi na te kwestie jest postrzegane w kategoriach kontrowersji. O ile kiedyś starano się przykładać wagę do czystości form językowych (posługując się ewentualnie makaronizmami), co dotyczyło, ma się rozumieć, tych lepiej wykształconych warstw społecznych – o tyle show-biznes w wolnej Polsce wylansował modę na przeklinanie w każdej możliwej sytuacji i w każdym momencie.


Przeklinają wszyscy – od małych dzieci w wieku przedszkolnym, które „podłapały mięso” od dorosłych, po wykształconych i tych mniej wykształconych. Nie trzeba już grzeszyć elokwencją, aby dosadnie wyrazić własne emocje – wystarczy odpowiednia kombinacja kilku słów, a już jesteśmy „w domu”.


Co ciekawe, nasi sąsiedzi za zachodnią granicą w takim stopniu tej modzie nie ulegli – Niemcy raczej zachowują fason posługując się ojczystym językiem – i, mimo, że „Scheiße” im nieobce – nie ma takiej tendencji do łatania lub „poetyckiego” uwypuklania wszystkiego i wszędzie zwrotami, i wyrazami powszechnie używanymi za obsceniczne.


Język polski ewoluował i ewoluowały gwary. W „stolycy” posługiwano się dawniej gwarą warszawską. Poniżej przytaczamy kilka, co ciekawszych, określeń ze słownika Stowarzyszenia Gwary Warszawskiej (źródło: http://gwara-warszawska.waw.pl/slownik/):


- absztyfikant – adorator

- antek – ulicznik, sprytny chłopak

- arbuz – głowa

- balsam – wódka

- bambaj – tramwaj

- bezportkowiec – biedak

- chamuś – nieobyty człowiek

- drałować – iść piechotą

- zielona Warszawa – przyjezdni

- udziudziany – pijany

- stodoła i komora – Sodoma i Gomora


Tych określeń jest, oczywiście, o wiele więcej i widać, że wiele z nich ma pochodzenie typowo rosyjskie (np. „ukaz” - czyli rozkaz) czy niemieckie („ancug” – ubranie, garnitur).

Jeśli chodzi o język polski ogólny – pokolenie naszych babć również miało swój „styl”:


- Ja chromolę! – wyraz przerażenia, zdziwienia, ekscytacji

- Niech cię dunder świśnie!

- Skończyło się babci sranie – zakończył się przyjemny etap w życiu

- Wypierdek mamuta – ktoś bezwartościowy


Wulgaryzmów współczesnych nie będziemy przytaczać. Kopalnią wiedzy jest film „Dzień świra” w reż. Marka Koterskiego, który genialnie ukazał życie i język przeciętnego Kowalskiego w krzywym zwierciadle. Według badań przeprowadzonych przez CBOS już kilka lat temu przeklinało 8 na 10 dorosłych Polaków.


Obecnie zdaje się, że przeklinanie dotyczy w równym stopniu obu płci – kobiety przeklinają równie chętnie jak mężczyźni. Nie ulega wątpliwości, iż zjawisko „rugania się” ewoluowało w takim stopniu, że po potencjalnym oczyszczeniu języka polskiego z przekleństw, wielu Polaków miałoby do dyspozycji jedynie spójniki i przecinki.

bottom of page